Marek Żylicz - Wspomnienia z wejherowskiego gimnazjum

Wspomnienia z gimnazjum wejherowskiego chciałbym poprzedzić wyjaśnieniem, skąd moja rodzina znalazła się na Kaszubach. Ojciec mój, Ignacy Żylicz, po studiach rolniczych w Danii i wojnie z bolszewikami (w której uczestniczył jako ochotnik), zdecydował się wziąć w dzierżawę państwowy majątek (domenę) Góra pod Wejherowem. Rozwinął tam wzorowe gospodarstwo rolne i hodowlane, propagując też postępowe metody gospodarowania w kółkach rolniczych. Bronił również interesów kaszubskiej wsi, m.in. pisząc do lokalnych i krajowych gazet oraz w dokumentach prezentowanych władzom (więcej na ten temat - zob. hasło "Żylicz Ignacy" w Bedekerze Wejherowskim (2006), opublikowanym przez Reginę Osowicką). Również moja matka, Barbara z Cichowskich, angażowała się w pracę społeczną, m.in. w kołach gospodyń wiejskich. W Górze urodziłem się ja i młodsze moje rodzeństwo (Teresa, Anna, Andrzej i Jan).

Do gimnazjum zostałem przyjęty w 1934 roku, po ukończeniu "ćwiczeniówki" przy wejherowskim seminarium nauczycielskim. W czasie roku szkolnego mieszkałem u babki (zwanej przez nas "babisią"), Walentyny z Zawadzkich Żyliczowej, w domu przy ulicy Sobieskiego. Babisia od młodych lat angażowała się w nauczanie, najpierw tajne pod zaborem rosyjskim na Lubelszczyźnie, później też w Wejherowie - w naukę młodych żołnierzy, a także goszczących w Wejherowie Dzieci Syberyjskich (sierot powojennych). Oczywiście była zainteresowana moimi jak najlepszymi wynikami w nauce, które jednak z czasem stawały się coraz mniej chwalebne.

W gimnazjum dobrze radziłem sobie z językami: łacińskim u prof. Lemańskiego, francuskim u prof. Kręckiej, potem prof. Apolinarskiej (która mi się podobała); później też z językiem niemieckim. Niestety nie doczekałem się nauki greckiego z prof. Nowakiem, charakteryzującym się długą brodą, który uczył w liceum, a był postrachem uczniów wyższych klas. Mile wspominam traktującego mnie pobłażliwie katechetę, księdza Plewę (podobno dzielnie przetrwał okupację, a prześladowany był dopiero w Polsce Ludowej). Najgorzej radziłem sobie z matematyką, choć również z innych przedmiotów dostawałem nieraz ujemne oceny, np. z biologii i fizyki u prof. Dolińskiego (nazywanego przez uczniów "Doliną") w dużej mierze spowodowane nie wzorowym zachowaniem się na lekcjach.

Na języku polskim u prof. Stanisławy Panek, później u prof. Luterka, nauczyłem się nie tylko pisania - co przydało mi się w późniejszych latach - ale przede wszystkim zainteresowania literaturą polską i obcą. Pożerałem ją w dużych ilościach, korzystając z biblioteki rodziców i bibliotek wejherowskich. Z upodobaniem uczyłem się na pamięć wybranych utworów poetyckich, również w języku łacińskim, francuskim i trochę w niemieckim. Zostały mi w pamięci przez późniejszych osiemdziesiąt lat. Gazet codziennych uczniowie nie czytali, z wyjątkiem reportaży z najważniejszych wydarzeń, jak sukcesy Żwirki i Wigury, później Bajana i Płonczyńskiego. Tygodniki i miesięczniki przeglądałem tylko w domu rodziców w Górze.

Sportowcem zamiłowanym nie byłem. Jednak poza zajęciami z WF, lubiłem narty. Zbudowaliśmy sobie nawet skocznię ze śniegu (wysokości około 1 m) na wzgórzach wejherowskich. Na zamarzniętym stawie w podwejherowskim lesie jeździło się na łyżwach (z trudem przykręcanych do zwykłych butów). Próbowałem też gry w tenisa. Najczęściej jednak grywałem w ping-ponga z Witkiem Kuniewskim, moim najlepszym kolegą.

Moje oceny ze sprawowania bywały zróżnicowane. Gimnazjaliści spoglądali na starszych od nich licealistów jak na wzory do naśladowania. Za wzorcowego licealistę można było uznać Stanisława Bilińskiego. Wzorowaliśmy się na starszych kolegach także w takich sprawach jak palenie tytoniu. Papierosy kupowało się na sztuki: Pomorskie po 4?gr, a jak się miało więcej pieniędzy, to Silesia ze złotym ustnikiem po 6 gr. Synowie rodziców palących przynosili papierosy w "gilzach" Morwitan, wypełniane tytoniem najczęściej macedońskim.

W ostatnim roku nauki w Wejherowie wychowawca klasy, prof. Kazimierz Łomniewski, powierzył mi misję zintegrowania nowego kolegi klasowego Zygmunta, skądinąd bardziej doświadczonego, po ucieczkach z domu i po poprawczaku. Był inteligentny i pisywał całkiem udane wiersze. Jeden poświęcony był "pannie w stylu rokoko, co Markowi wpadła w oko". Mnie jednak w oko bardziej wpadła Hania P., koleżanka mojej siostry, która wszakże - ku mojemu zmartwieniu - "chodziła" z moim kolegą, Witkiem, a nie ze mną (w owym czasie "chodzenie" oznaczało w zasadzie tylko chodzenie na spacer, do kina, lub tp.).

Wracając do Zygmunta, to był on zapraszany przeze mnie do domu w Górze w dni świąteczne. Odwdzięczał mi się wprowadzaniem w bardziej dorosłe życie, gdy zaprowadził mnie do restauracji Borowskiego przy rynku. W podziemiu tej restauracji był bilard. Zygmunt wyjaśnił mi, że przegrywający musi postawić wygrywającemu kieliszek wódki. Jako przegrywający stawiałem więc napitek, przynoszony z bufetu przez Zygmunta, który wyglądał doroślej. Wychowawca zalecił nam odwiedzanie osiedlonego w Wejherowie na leczeniu antyalkoholowym pana Jerzego , który opowiadał nam ciekawe rzeczy, popijając spirytusem w szklance z plasterkiem pomarańczy na dnie. Nas jednak nie częstował.

W ostatnich latach gimnazjum uczniowie objęci zostali Przysposobieniem Wojskowym (PW). Łączyło się to z przygotowaniem młodzieży do rozprawienia się z Litwą, Czechosłowacją, w końcu też z Niemcami. Wiosną 1939 r. powstała już atmosfera zagrożenia wojennego. Moja siostra Teresa, uczennica gimnazjum SS Zmartwychwstanek, za dobre sprawowanie wyznaczona została na "matkę chrzestną" karabinu maszynowego ufundowanego przez społeczność wejherowską dla miejscowego Batalionu Morskiego. Pamiętam też ćwiczenia w obronie przeciwgazowej z udziałem gimnazjalistów na terenie gimnazjum żeńskiego, gdzie m.in. uczestniczyłem w niezbyt chwalebnym kawale, polegającym na otwarciu pojemnika z gazem łzawiącym w tamtejszej klatce schodowej. Moje siostry wypominały mi też później ówczesną moją wypowiedź "te baby modlą się o pokój, a trzeba by dać nauczkę Hitlerowi". O potędze polskiej armii wiedziałem z francuskiego tygodnika L'Illustration.

W okresie wakacji 1939 r. ojciec nasz zdecydował się przenieść nas do rodzinnego majątku w Dąbiu w powiecie krasnostawskim, wykupionego z długów zaciągniętych przez swojego ojca, Józefa. Dzierżawa w Górze miała się kończyć w 1940 r., a przewidując katastrofę wojenną, ojciec miał podstawy sądzić, że ze strony hitlerowców nic dobrego go nie czeka, z racji jego zaangażowania na rzecz polskości Kaszub. W Dąbiu skoncentrowało się życie naszej rodziny w okresie okupacji. Zresztą czasowo bywały tam też inne osoby, które uniknęły eksterminacji, wśród nich moi koledzy z gimnazjum, w tym Witek Kuniewski (w Piaśnicy zamordowano jego ojca) i Leszek Madejski. Po wojnie dowiedziałem się, że hitlerowcy zamordowali m.in. naszych nauczycieli: Stanisławę Panek z jej siostrą Kazimierą, także prof. Lemańskiego. Zamordowali też pana Teofila Naczka, woźnego naszego gimnazjum i liceum.

Po objęciu Dąbia reformą rolną, w Lublinie zetknąłem się z Jackiem Machowskim, dawnym kolegą z gimnazjum, z którym przez krótki czas zajmowaliśmy się rozlepianiem plakatów przedstawiających przejęcie władzy od SS przez Sowietów. Obawiam się, że Jacek mógł być złapany przez agentów bezpieczeństwa, bo straciłem z nim jakikolwiek kontakt. Już mieszkając w Warszawie, spotkałem się też z kolegą Adasiem Urbanickim, synem byłego dyrektora wejherowskiego gimnazjum, a także ze Zbyszkiem Łopatkiem, kolegą z klasy.

Mimo utraty szans na powrót do Góry, rodzina myślała jednak o powrocie w rejon Wybrzeża. Udało się to ostatecznie jedynie mojemu bratu Andrzejowi, który mimo niekorzystnego pochodzenia, ukończył Politechnikę Gdańską i zajął się budową okrętów. Ja nie zostałem przyjęty do pracy w GAL (Gdynia-America-Line), a na przełomie roku 1947/48 łapałem się doraźnych zajęć w Trójmieście, podtrzymywany na duchu przez Witka Kuniewskiego, który zainstalował się tam stabilnie. Również najmłodszy brat Jan myślał o przyszłości oceanografa, a odbywając praktykę w Morskim Instytucie Meteorologicznym zetknął się m.in. z moim wychowawcą, prof. Kazimierzem Łomniewskim. W końcu jednak, ja po studiach prawniczych w KUL, a Janek po studiach fizycznych w UW, osiedliśmy na stałe w Warszawie. Cała rodzina jednak czuła się związana z Wybrzeżem.

Po pewnym czasie, udało się odnowić kontakty między naszą rodziną i rodzinami dawnych pracowników domeny Góra (głównie Płotków, także Patelczyków, Małaszyckich i Lesnerów). Mamy też kontakty ze szkołą w Górze - jej byłym kierownikiem Brunonem Płotką, jego córką Magdą, która uczy w tej szkole języka kaszubskiego, oraz obecną dyrektorką Katarzyną Lesnau. Podtrzymywaliśmy też przyjazne stosunki z byłą naszą nianią, panią Katarzyną, która wyszła za mąż za byłego ogrodnika z Góry i założyła z nim firmę ogrodniczą w Wejherowie.

Na pierwszym zjeździe byłych uczniów gimnazjum i liceum Sobieskiego w Wejherowie nie spotkałem żadnego z moich kolegów. Dowiedziałem się natomiast o tym, że mój kolega, Witek Napierała, został odnaleziony w grobie w Piaśnicy wraz ze swoją matką, trzymającą za rękę młodszego braciszka. O następnych zjazdach nie byłem zawiadamiany. Nasze rodzeństwo wraz z dziećmi i wnukami (a ostatnio nawet z prawnukami) spotyka się co kilka lat na zjazdach organizowanych w Górze lub w pobliskich miejscowościach.

Szczególnie cenne dla nas pozostają kontakty z rodziną pana Kleina-Małeckiego, który był przez wiele lat administratorem domeny Góra. Z jego rodziną utrzymywaliśmy zawsze bliskie stosunki. Utrzymujemy bliskie, choć niezbyt częste kontakty z córką państwa Małeckich, Praksedą von Habdank-Kossakowską, a - póki żył - także z jej starszym bratem Zbyszkiem. Najbliższe kontakty (także z wzajemnymi odwiedzinami) utrzymujemy z siostrzenicami Praksedy, Renatą Szafarzową, emerytowanym profesorem prawa międzynarodowego w Polskiej Akademii Nauk i jej siostrą, Haliną Bieszk, do niedawna profesorem języków obcych w gimnazjum i liceum wejherowskim. Z Wejherowem nadal łączą mnie najlepsze wspomnienia.

Prof. Marek Żylicz, wybitny znawca międzynarodowego prawa lotniczego, członek rządowej komisji badającej okoliczności katastrofy smoleńskiej. (przyp.red.)